Rozmowa z Mariuszem Górą, autorem znakomitej powieści „Wojtuś”, która jest wyjątkowo udanym utworem, debiutującego pisarza. Opowieść Góry zdobyła wyróżnienie w Konkursie Książka Roku 2023 Polskiej Sekcji Ibby. Osobiście postrzegam ją jako fenomenalną pod wieloma względami. Sądzę, że absolutnie warto ją przeczytać, znać oraz zapewnić jej poczytne miejsce w naszych biblioteczkach, gdzie swoje miejsce mają ukochane książki. Książki tego rodzaju nigdy się nie starzeją i nigdy nie płoną. Piszę o tym dokładnie w recenzji „Wojtusia” tuż pod rozmową z pisarzem.

KS: Jakie zdarzenia, emocje, przemyślenia, doświadczenia własne oraz sytuacje społeczne, a także życiowe spowodowały, że napisał Pan „Wojtusia”?

MG: Impulsem do napisania tej książki była ciąża mojej żony Ewy, lęk o to nowe życie, które stworzyliśmy, i przeczucie ciężaru odpowiedzialności, jaka przed nami stoi. Ale nie tylko. Było też, z drugiej strony, poczucie siły i pewność, że dla naszego synka zrobimy wszystko. Gdzieś w tle majaczyła też aneksja Krymu, która tworzyła jakiś ponury kontekst nasycony zagrożeniem. To wszystko, ale też pewnie sto innych rzeczy, których nie jestem świadomy, dało historii powietrze do życia, a właściwie te pierwsze i najważniejsze oddechy, które wszystko uruchomiły. Teraz już „Wojtuś” żyje swoim życiem, daleko ode mnie.

KS: Tworzy Pan piękny a zarazem tragiczny świat przedstawiony. Pańską książkę można nazwać baśnią postmodernistyczną o tematyce wojennej. Mocno palimpsestową, symboliczną, bliską przypowieści o wielu dnach, metaforyczną, esencjonalną, z bogactwem tropów do szerokich interpretacji. Całość jest znakomicie skomponowana, czy pisał Pan ją pod wpływem natchnienia, czy świadomie zastosował Pan konkretne mechanizmy budowania takiej opowieści?

MG: Gdy Ewa [żona pisarza – KS] kładła się spać, a muszę przyznać, że spała w ciąży dużo i głęboko, siadałem w kuchni i zamieniałem się w słuch. Słuchałem siebie. Uważnie i spokojnie, żeby jak najmniej mi umknęło. Aż pojawiały się słowa. Wystarczyło je zapisać. A potem zredagować, co było zadaniem trudnym i czasochłonnym, ale niezbędnym. To, co zredagowane, zaczynało wpływać na to, co było słyszane, a to z kolei wpływało na materiał do redakcji. I tak dalej. Można powiedzieć, że natchnienie i konstruowanie współpracowały ze sobą ramię w ramię.

KS: Co Pana porusza w tej opowieści? Na co czytelnicy powinni zwrócić, pańskim zdaniem, szczególną uwagę?

MG: Najmocniej porusza mnie Wojtuś, chłopiec w pewnym sensie podobny do mojego synka, a w innym – zupełnie nie. Porusza mnie to, że jest w tej postaci coś proroczego w stosunku do tego realnego dziecka, które właśnie teraz gra obok mnie w Minecrafta. Jak mogłem to przeczuć, pytam sam siebie. Czytając „Wojtusia”, warto zwrócić uwagę na otwartość tekstu, który zachęca do nadawania mu różnych znaczeń, a nawet doszukiwania się osobistych odniesień. Może stać się bowiem tak, choć wcale nie musi, że „Wojtuś” dotknie w nas czegoś, co ukryte, zapomniane, stłumione, czegoś, co sięga dzieciństwa, a nawet dalej niż dzieciństwo, co wpływa na nas mocniej niż byśmy chcieli.

KS: Dla mnie jest to antropologiczna baśń postmodernistyczna o dzieciństwie splamionym złem w ogóle. Jak Pan się odniesie do takiej tezy? Być może chciałby Pan zaproponować inną?

MG: Jestem pod wrażeniem Pani tezy. Jej pojemności znaczeniowej. I jej trafności. Tak jak jestem pod wrażeniem opinii, którą słyszałem niedawno, że „Wojtuś” traktuje o dziecku w spektrum autyzmu i jego oddzielaniu się od rzeczywistości. Niesamowite, że ta prosta historia może być prawdziwa na różnych planach interpretacyjnych. Może w tym jej siła. Dla mnie „Wojtuś” ma przede wszystkim znaczenie terapeutyczne. Jest wyzwaniem, podróżą do przebycia, zagadką do rozwiązania – próbą poradzenia sobie z lękami. Czy próbą udaną? Zachowam to dla siebie.

KS: Kim oraz czym dla Pana i Pańskiej rodziny jest „Wojtuś” jako opowieść oraz Wojtuś jako bohater literacki? Czy wiąże się z tym utworem jakaś rodzinna historia?

MG: „Wojtuś” to fikcja literacka bez odniesień do wydarzeń z życia naszej rodziny. To opowieść, która była i jest dla mnie lekarstwem, ale takim lekarstwem nie z tego świata, bo nie da się opracować jego składu w laboratorium. Jej tytułowy bohater był i jest dla mnie przypomnieniem, co jest tak naprawdę ważne.

KS: Chciałabym zapytać o Pana dalsze plany literackie, ten debiut jest znakomity, co dalej? Czy są już nowe pomysły na książki i czy nadal oscylować będą one wokół „tematów trudnych”?

MG: Coś nowego się rodzi. To jest na razie dalekie echo, przeczucie, cień. Mam nadzieję, że to, co nieokreślone, zamieni się wkrótce w słowa. Jeśli tak się stanie, to będzie – tego mogę być pewny – prosta historia opowiedziana prostym językiem zamknięta w krótkiej formie. I oczywiście będzie dotykać spraw zasadniczych – właśnie one, czy tego chcemy, czy nie, poruszają nas przecież najmocniej.

KS: Dla kogo pisał Pan tę książkę? Dla dzieci, młodzieży, osób dorosłych? A może dla wszystkich? Jakich przemyśleń, interpretacji, analiz, przeżyć lekturowych oczekiwałby Pan od różnych grup wiekowych po przeczytaniu „Wojtusia”? Może zechce Pan wskazać zjawiska, tematy, emocje, kluczowe motywy, wątki itd., na które powinniśmy jako odbiorcy zwracać uwagę?

MG: Pisząc „Wojtusia”, nie myślałem o konkretnej grupie wiekowej. Po prostu pisałem. Może dlatego tekst trudno przydzielić do konkretnego odbiorcy. Mateusz Świetlicki powiedział, że „Wojtuś” to książka, która spodoba się dorosłym, ale że jest też w niej coś, co przyciągnie młodego czytelnika i młodą czytelniczkę – że jest to książka dla wszystkich. Może dobrze, że tak jest, a może nie. Nie wiem. Wiem natomiast, że opowieści mają dużą moc i mogą nas poruszyć. Gdyby to się udało „Wojtusiowi”, gdyby ta historia zostawiła w kimś coś dobrego, gdyby dotknęła jakichś czułych punktów, coś uruchomiła, to byłoby spełnienie moich oczekiwań. A jeśli chodzi o to, na co odbiorcy powinni zwracać uwagę, czytając tekst, to może warto, żeby przyjrzeli się uważnie sobie – każdy może przecież mieć swojego „Wojtusia”.

KS: Dziękuję za rozmowę! „Wojtuś” jako opowieść uderza prosto w serce, sama postać Wojtusia przypomina mi słynne Pacholę z dramatu Antoniego Malczewskiego pt. „Maria. Powieść ukraińska” oraz dziecię porwane przez „Króla Olch” w niepokojącej balladzie J. W. Goethe. Postacie te zapadły mi głęboko w serce. Szukałam współczesnej opowieści o takiej atmosferze, różnorodnych konwencjach, ambiwalentnym światem przedstawionym podszytym niepokojem. Dzięki Panu nareszcie ją znalazłam.

MG: Dziękuję również za rozmowę.