Książka Cały ten Kostek, której twórcami są Magdalena Szczęsna i Krzysztof Szałek, to opowieść radosna, kipiąca poczuciem humoru, przeznaczona dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym. W niektórych momentach – uwaga to wielki komplement – przypominająca zjawiskowy, ludyczny styl wybitnej pisarki dla dzieci Hanny Ożogowskiej, która wielokrotnie w swych chłopackich powieściach bawiła czytelników czadowymi gagami, hecnymi powiedzonkami czy scenkami, które do tej pory pamiętam i ilekroć je sobie przypominam, wybucham niepohamowanym śmiechem. Lubię kiedy książka dla dzieci działa na czytelników z przytupem i wzbudza pozytywne emocje, których w tym smętnym światku my smętni ludkowie potrzebujemy jak mocnej kroplówki, że poprzestanę na dozwolonych wspomagaczach.
Pierwszoklasiści, Kostek i jego kolega, wiedzą o życiu sporo. Szczególnie jak podrywać współczesne dziewczyny. Zdradzę Wam, że w dużej mierze chodzi o szampon i żel do włosów z drobinami złota, które stanowią o klasie współczesnego mężczyzny. Ów nietypowy anturaż wzbudza wśród dziewcząt śmiech i kpiny. Chłopcy jak niepyszni zwierzają się ze swoich niepowodzeń dziadkowi Kostka, który daje im radę, jak nie uwodzić wybranek serca! Otóż nie powinno się wrzucać dziewczętom za koszulki chrabąszczy! Dziadek wspomina, że za tego rodzaju figle dostał od wybranki (babci Kostka) chodakiem po głowie i do tej pory babcia wypomina mu te „końskie zaloty”, które postrzega jako „największe nieporozumienie ludzkości”. Z babcią Kostka zgodziłaby się Ania Shirley, która roztrzaskała tabliczkę do nauki na głowie Gilberta Blythe’a za to, że śmiał nazwać ją „marchewką”. Także, drogie chłopaki, czasem warto ostudzić emocje i podejść z kwiatkiem (byle nie alergizującym!).
Przygody Kostka są urocze, natura chłopca wielce hecna, zatem nie dziwota, że co rusz wpada w tarapaty i zarówno sąsiedzi, jak i szkolne ziomki widzą go w sytuacjach komicznych i niestandardowych. Warto jednak dodać, że Kostek łobuzem nie jest, ot ma szczęście do krotochwil i perypetii. Kolejne miesiące w szkole sprawiają, że wyrasta na wywrotowca, czasami na własne życzenie, czasami nie do końca, co egzemplifikuje sytuacja jego podartych spodni i tego, co się zza nich wyłoniło, w dodatku na oczach dziewcząt! Ten śmieszny gag, o dziwo, często ma miejsce także w realnych szkołach i nigdy nie blaknie!
Czasami Kostek toczy spory z rodzicami, którym się wydaje, że wiedzą wszystko najlepiej. I jeśli w szkole jest zabawa karnawałowa, to Kostek musi być KONKRETNIE przebrany. Najlepiej w coś bardzo dziwnego, w czym nie sposób chodzić i oddychać. Z rodzicielskiej opresji ratuje Kostka Marysia, która bez ogródek uświadamia papie i mamie chłopaka, że ich pomysł jest absurdalny i najlepiej, aby każdy uczeń ubrał się w to, co lubi i nie robił z siebie klauna już w pierwszej klasie, bo takiej „wtopy” krytyczne ziomki długo mu nie zapomną. Po zabawie karnawałowej do Kostka dociera prawda objawiona, a mianowicie, lepiej mieć mądrą i odważną partnerkę na życie niż taką, która lubi falbany i docinki, lecz nic sensownego w jej głowie nie zakiełkuje.
Kostek lubi manipulować rodzicami, w granicach rozsądku oczywiście! Czasami jednak jego ekspansywne przygody wymagają od rodziców chłopaka anielskiej cierpliwości. Kostek jest miłośnikiem wszelkich gagów i hecnych fikołków, sam również wykazuje się pomysłowością i talentem do wywracania rzeczywistości na opak i ten rodzaj skarnawalizowanej egzystencji bardzo mu pasuje. W zasadzie postrzegam Kostka jako towarzyskiego trickstera, dzięki któremu szkolna wegetacja zamienia się w ciekawe szkolne życie, w którym nic nie jest pewne! W końcu główka Kostka pracuje, że ho, ho! Tricksteroidalne postacie w literaturze dla dzieci są niezwykle ważne, gdyż to na ich arcykreatywnym postrzeganiu mikroświata mali czytelnicy budują swoją tożsamość. Dziecięcy trickster upaja nas kaskadą różnorodnych zdarzeń, sprawia, że ciągle gdzieś za nim pędzimy, wiecznie zafascynowani, w szwungu przygód stu! Jeśli zatem wyczujemy trickstera w bohaterze utworu dla dzieci, gońmy go jak znanego wszem i wobec białego królika. A kiedy już go złapiemy, BAWMY SIĘ NA CAŁEGO!
Kostek lubi plotkować na potęgę, nie odpuszcza rodzicom, kolegom i koleżankom, dziadkowi, nauczycielce Joli i ciągle ma mnóstwo pomysłów w głowie, które wariują, by wybuchnąć. Prima Aprilis Kostek traktuje jako prywatną licencję na kłamanie i bawi się przednio! Kostkowi w zabawie towarzyszy dziadek, który kryje wnuka przed rodzicami, podpisuje uwagi w dzienniczku i uważa, że Prima Aprilis to dzień wywrotowy, w którym jego wnuczek może popchnąć wszystkich w sieć żartobliwych kłamstw. Inne nieco zdanie mają rodzice Kostka, którzy chcieliby czasem trzymać synka w pionie i widzieć w nim supergrzeczne dziecko, które nie kompromituje dorosłych, w szkole jest naukową gwiazdą i dżentelmenem. Na to jest już jednak too late, Amigos!
Kostkowi daleko wprawdzie do Koszmarnego Karolka (brrrr…), ale także do Doskonałego Damianka (brata Karolka, też brrr…). Nie warto identyfikować się z tak skrajnymi przeciwieństwami, ponieważ na dłuższą metę stają się nudne. Opowieść o Kostku rozumiem raczej jako historię o triumfie pajdokracji nad skapcaniałą dorosłością. Choć pajdokracja bywa zwodnicza, gdy doprowadzona jest do ekstremum, tutaj takiej sytuacji nie mamy. W Całym tym Kostku dzieci mają w sobie wiele z dzieci, hołdują rozumianej za Cieślikowskim wielkiej zabawie, przemycają do domu bliskie im filozofie życiowe, nowoczesne autorytety, świeże historyjki klasowe o uczniach i nauczycielach, dziwne, śmieszne, fajne sposoby zachowania współziomków, własne refleksje o dziewczynach, kwestie mody i urody oraz zmieniające się nieustannie pomysły na samego siebie.
Co najważniejsze, omawiana książka to doskonała egzemplifikacja pierwszych kroków nowoczesnego dziecka w „starej” szkole, gdzie malcy nawiązują pierwsze relacje z innymi dziećmi oraz dorosłymi. I tutaj czai się dysonans, gdyż polska szkoła nadal nie jest gotowa na wesołego, dziecięcego trickstera, który ubarwia wszystkim życie, daje im pole do poczucia beztroski, czyli wspomnianej wielkiej zabawy, do której polska szkoła definitywnie nie dorosła.
Niechaj więc każde dziecko idące wkrótce do szkoły przeczyta tę sympatyczną książkę w towarzystwie wyluzowanych rodziców i nabierze pewności siebie, pewnej beztroski oraz tricksterskiego poczucia humoru, dzięki któremu rozgromi do bólu rozdętego od tradycjonalizmu i hierarchiczności brzydkiego (szko)kloca. Następnie niech się uczy, realizuje pasje i marzenia, pamiętając, by raz na jakiś czas zafundować wszystkim drakę w duchu świata na opak! Do takiej szkoły i do takich Kostków to i ja chętnie wrócę, lecz proszę uważać, też mam duszę tricksterki 😉
Reasumując: opowieść o Kostku musi trafić do domowych biblioteczek, bibliotek szkolnych i wszelkich innych kultowych czytelni, do autobusów i metra! Ja tymczasem zachęcam: Ludziska, czytajcie Kostkowe przygody i łapcie tricksterskiego bakcyla!
